Dobry wieczór.
Wczoraj byłam tak wykończona, że padłam jak dziecko. Kilka razy w ciągu nocy się obudziłam, ale i tak zasypiałam dalej. Rano miałam duży problem ze wstaniem. Kompletnie nie służą mi te pierwsze zmiany od jakiegoś czasu. Ciężko mi się zregenerować. Nie wiem czemu, bo kiedyś bardzo lubiłam poranne wstawanie, a teraz to istna tortura. Spałam tak długo, że nie zdążyłam zjeść śniadania. Ogarnęłam siebie, psa, wsiadłam do auta i się prawie popłakałam. Przy kręceniu kierownicą coś stuka w kole.. Ja po prostu nie mam na to siły. Nie mam za co żyć, żyję na skraju ubóstwa, a jeszcze auto siadło, które jest mi niezbędne do dojazdów do pracy. Psycha siadła mi całkowicie. Za co go naprawię? Nie wiem. Jak będę jeździć do pracy? Nie wiem. Nosz kurwa mać..
W pracy mi dzisiaj nie szło. Przez zadręczanie się myślami o samochodzie i mojej tragicznej sytuacji finansowej nie mogłam się na niczym skupić. Poza tym irytuje mnie towarzystwo na pierwszych zmianach, bo nawet nie miałam miejsca, żeby się rozłożyć swobodnie z komputerem i robić swoje. Zjebałam dzisiaj z góry na dół jednego pracownika. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że nie mam nikogo na jego miejsce, a należy mu się degradacja. Został wyciągnięty na wyższe stanowisko nie wiem jakim cudem i wiem, że moje zdanie jest kluczowe i mogłabym go zdegradować, ale najzwyczajniej w świecie nie mam nikogo na jego miejsce. Frustruje mnie to, bo mam go serdecznie dosyć. Jak w czerwcu zaczniemy z powrotem pracować z kierowniczką razem to z nią przegadam jak można to ugryźć, bo nie widzę powodu, żeby gość dostawał dodatek funkcyjny skoro z własnej funkcji się nie wywiązuje. Dzień mi szybko zleciał, ale wyszłam z pracy niezadowolona i przestraszona, że muszę wracać autem do domu.
Wróciłam do domu to musiałam się położyć. Kilkukrotnie próbowałam się dodzwonić do wujka mechanika, ale zgodnie z tradycją nie odbierał. Moja drzemka przeciągnęła się prawie do 18. Miałam totalną niemoc, żeby wstać z łóżka. Przez to też nie poszłam biegać. Ciało ze mną w ogóle nie współpracuje. Nie mówiąc już o tym, że lęki i depresja wróciły ze zdwojoną siłą.
Wieczorem pojechałam do wujka, bo stwierdziłam, że szybciej go zastanę w pracy niż się do niego dodzwonię i w istocie tak było. Umówiliśmy się na jutro, bo dzisiaj nie miał czasu zajrzeć do auta. Wróciłam do domu tak rozbita, że jedyne na co miałam ochotę to usiąść i się rozpłakać.
Wieczór to bezmyślne przeglądanie internetu. Idę zaraz spać chociaż czuję, że nie zasnę i nie dlatego, że spałam w dzień, bo zmęczona i śpiąca jestem wciąż, ale dlatego, że po prostu cholernie załamałam się autem. Przez chwilę miałam wrażenie, że już się dźwigam, już mi ustały myśli samobójcze, a dzisiaj wszystko wróciło ze zdwojoną siłą. Nie wiem z czego będę żyć, jak będę jeździć do pracy, za co naprawię samochód, nie wiem nic. I znikąd ratunku..
Do jutra.