Dobry wieczór.
Bardzo źle spałam. Tragicznie wręcz. Długo w ogóle nie mogłam zasnąć. Przewalałam się z boku na bok i pomimo tego, że jestem okrutnie zmęczona to sen nie nadchodził. Trochę miałam lęków, trochę nieprzyjemnych myśli, rozpamiętywania. Jak już w miarę udało mi się uspokoić głowę to nie mogłam spać, bo ciągle mi coś nie pasowało. Za twardo, za miękko, za ciepło, za zimno, za wysoko, za nisko i tak całą noc. Gdy nad ranem usnęłam to obudził mnie tajfun na dworze. Tak waliło deszczem i wiatrem, że łomot od uderzeń o parapet wyrwał mnie ze snu. Eh.
W pracy dzisiaj błysnęłam. Rzuciłam do kierowniczki żartem, który ją rozbawił, ale generalnie co do zasady w pracy takim żartem rzucić nie powinnam i usłyszał to ktoś, kto usłyszeć nie powinien. Jakie będą tego konsekwencje? Nie wiem. Możliwe, że zgłosi mnie do HR i po prostu dostanę zjebkę, ale jeśli sprawdzi się to, co przewiduję odnośnie zmian na magazynie, które mają nastąpić w przeciągu najbliższych trzech miesięcy to myślę, że spokojnie zamknęłam sobie dzisiaj drogę do jakiegokolwiek awansu i rozwoju. Także tak.. Nawet nie wiem jak mam to skomentować. Mam ogromne wyrzuty sumienia, że nie zauważyłam kto stoi obok nas, bo wiem, bo czuję, że mam rację odnośnie nadchodzących zmian i strzeliłam sobie dzisiaj w kolano. A ja naprawdę wierzyłam, że kiedyś uda mi się awansować, bo uważam, że na to zasługuję. Poza tym to był bardzo nerwowy dzień. Bez porozumienia z nami jest nam dosypywana praca z drugiego magazynu co sprawia, że oni się wykopują, a my zaczynamy być zakopani. Poza tym oprowadzałam dzisiaj dwie potencjalne pracowniczki i ja mam bardzo mieszane uczucia co do nich, ale spodobały się komuś innemu, więc mój głos nie miał za dużego znaczenia. Łatwo się podejmuje takie decyzje kiedy to ktoś inny będzie się z takimi osobami użerał i nie kupuję argumentu "bo ja się znam na ludziach", ale cóż. Co ja mogę. Dzień minął mi szybko, ale bardzo ciężko, bo zmęczenie i zły nastrój wgniatały mnie w ziemię.
Jestem bardzo zmęczona. Podziubałam trochę jedzenia, wzięłam leki i bardzo chciałabym wkrótce zasnąć. Boję się nadchodzącej nocy. To wtedy wyłażą spod łóżka najgorsze demony. Kiedy w ciągu dnia coś robię, cokolwiek co zajmuje mi głowę to jeszcze jakoś funkcjonuję, ale noce to od tygodnia istny dramat. Miałam dzisiaj przez chwilę myśl, żeby się poddać. Ale potem sobie pomyślałam o babci i dziadku, którzy tak bardzo mnie kochają, że mogliby nie przeżyć, gdyby musieli stanąć nad moim grobem. Pomyślałam o dzieciakach brata, które tak mnie lubią. O ojcu, który już jedno dziecko pochował i chyba wystarczy. Nie mogę im tego zrobić. Muszę się trzymać za wszelką cenę. Za tydzień już lekarz i choćbym miała do tego czasu wegetować tak jak wegetuję teraz to przetrwam. Po prostu przetrwam. A potem będzie już lepiej.
Do jutra.