Yesterday, my watch nearly exploded – 30,512 steps! And not a single one from a planned workout. Life itself gave me a full-on marathon.
The day kicked off with a walk to pick up the car – sounds simple, but at my pace, it felt like a full warm-up. Then came IKEA – the mission: new mattresses for the summer house. Anyone who’s been there knows you don’t just go to IKEA – you journey through it. Before you know it, you’re testing pillows and adding candles you never meant to buy.
Once I escaped the Swedish maze, it was time for the classic family logistics: picked up Alex from school, then Wiktor from preschool, followed by the home trifecta – laundry, cleaning, cooking, and grocery shopping. The domestic multitasking machine was in full gear.
And of course, I couldn’t miss one more round – this time, a walk to pick up my wife from work. That’s our little ritual. I really value those moments – a rare window to talk without kids interrupting... at least until one of them calls or screams that they lost a sock.
As a cherry on top – one more walk to end the day. Because when you’ve been running around all day, the only way to wind down is to keep moving – just enough for the mind to rest before the body gives out.
Later that evening, when the house finally quieted down, I sat for a bit to catch up on crypto news – checked some charts, skimmed the updates, tried to think ahead. But exhaustion had other plans. And so, curled up with my wife, we both fell asleep around 11 p.m.
A regular day? Not even close. A day I’d gladly have more of. Full of movement, action, family time, and keeping our world spinning. Tired? Absolutely. But even more satisfied.
Because when I finally hit the bed, I know without a doubt – I didn’t waste a single moment.
POLSKI:
30 tysięcy kroków i zero nudy – taki dzień to ja rozumiem
Wczoraj mój zegarek oszalał – 30 512 kroków! A wszystko bez planowanego treningu, bo życie samo mi zorganizowało niezły maraton.
Zaczęło się od spaceru po auto – niby nic, ale z moim tempem to już był poranny rozruch. Potem IKEA, czyli wyprawa po nowe materace na działkę. Każdy, kto choć raz był, wie, że tam się nie chodzi – tam się wędruje, a zanim się człowiek zorientuje, już testuje poduszki i pakuje świeczki, których nie planował kupować.
Kiedy już się uwolniłem z tej szwedzkiej pułapki, przyszedł czas na rodzinny logistyczny klasyk: odebrać Alexa ze szkoły, potem Wiktorka z przedszkola, ogarnąć pranie, sprzątanie, gotowanie, zakupy... Krótko mówiąc: domowy kombajn ruszył na pełnych obrotach.
Nie byłbym sobą, gdybym nie zrobił jeszcze jednego kursu – tym razem po moją żonę do pracy. Taki nasz mały rytuał. Lubię te chwile – wreszcie możemy chwilę pogadać bez tłumu dzieci dookoła, chociaż to i tak trwa do momentu, aż któreś z nich zadzwoni albo zacznie krzyczeć, że zgubiło skarpetkę.
Na deser dnia – jeszcze jeden spacer. Bo jak człowiek już cały dzień w biegu, to i tak kończy go w ruchu, żeby głowa odpoczęła, zanim ciało padnie.
Wieczorem, kiedy dom wreszcie ucichł, usiadłem na chwilę do kryptoświata – nadrobić nowinki, popatrzeć na wykresy, pomyśleć, co dalej. Ale zmęczenie było silniejsze. I tak wtuleni z moją żonką, zasnęliśmy spokojnie koło 23.
Dzień jak każdy? Nie. Dzień jakich chcę więcej. Pełen biegania, działania, bycia z rodziną, ogarniania tego naszego świata. Zmęczenie? Ogromne. Ale satysfakcja jeszcze większa.
Bo jak już padam na twarz – to przynajmniej wiem, że nie zmarnowałem ani jednej chwili.
This report was published via Actifit app (Android | iOS). Check out the original version here on actifit.io 

23/04/2025

30512

Daily Activity, Photowalking, Walking