Niedziela. Wreszcie mąż przez chwilę był w domu, mogliśmy więc skoczyć na budowę i po choinkę, a potem mogłam zająć się przygotowaniem pierogów na wigilię. W wersji dziecięcej: z pieczarkami i kapustą. Chyba wyszły dobre, bo Bombel wyjadał mi świeżo ugotowane i mruczał, że pycha. Te, które przetrwały napad, delikatnie pomroziłam: najpierw kładąc na lekko natłuszczony talerz, tak, żeby się nic nie stykały, a potem już zmrożone przekładałam do pudełek po lodach (a u was co? wciąż tylko koperek? ;p ). No niestety, zbyt urodziwe nie są, bo trochę się spieszyłam, trochę mi farsz zbyt mokry, a też dodajmy: ostatnie parę lat to ja pierogów nie robiłam, więc wyszłam z wprawy. Do tego te mrożenie też nie wpływa pozytywnie na aspekt wizualny. Ale co tam, pierogi to pierogi, pycha i tyle.